Są takie osoby, które pojawiły się w naszym życiu bardzo wcześnie – jeszcze zanim wiedzieliśmy, czym naprawdę jest przyjaźń. A jednak to właśnie one nauczyły nas jej najlepiej.
Pamiętasz swoją pierwszą prawdziwą przyjaźń? Może zaczęła się od wspólnego miejsca w ławce, zabawy w chowanego, koca rozłożonego między krzesłami udającego domek? Nie potrzeba było wielkich słów. Wystarczył jeden gest, spojrzenie, śmiech – i już wiedziało się, że to „ktoś mój”.
To właśnie dziecięce przyjaźnie są najczystsze. Nie mają w sobie interesowności, oceniania, kalkulacji. Dzieci nie przyjaźnią się „dla korzyści” – one po prostu są razem, bo lubią być razem. Bo jedno rozumie drugie, nawet jeśli nie potrafi tego jeszcze dobrze nazwać.
Te przyjaźnie zostają z nami na zawsze, nawet jeśli kontakt się urwał. Gdy byliśmy dziećmi, nie myśleliśmy o tym, że coś może się skończyć. A jednak czas płynął – ktoś się przeprowadził, zmienił szkołę, dorósł. I choć drogi się rozeszły, to w środku nadal pamiętamy: ten głos, ten śmiech, tę lojalność. To uczucie, że ktoś jest po naszej stronie całkowicie i bezwarunkowo.

Czasem łapiemy się na tym, że tęsknimy. Nie za konkretną osobą, ale za tamtym rodzajem relacji – czystej, bezpiecznej, pełnej radości i akceptacji. Za tym, że można było milczeć i czuć się rozumianym. Za tym, że bycie sobą było całkowicie wystarczające.
Takie przyjaźnie nas kształtują. One uczą nas, jak być z drugim człowiekiem. Pokazują, że prawdziwa bliskość nie wymaga wielkich gestów. I nawet jeśli dziś jesteśmy dorosłymi ludźmi z całą listą obowiązków i doświadczeń, to tamto dziecko w nas wciąż pamięta, jak dobrze było mieć kogoś takiego jak Jania albo Iwo.
Gdyby można było jeszcze raz… tylko na chwilę… usiąść razem pod kocem, patrzeć w sufit i rozmawiać o niczym, a tak naprawdę – o wszystkim.
Bo są takie przyjaźnie, które się nie kończą. One po prostu żyją dalej – w nas.
